Lata 60. Generał Jerzy Ziętek nie wyglądał na najszczęśliwszego. Kolejny objazd po parkowych inwestycjach podniósł mu ciśnienie. – Dajcie mi „Grodzisza" – zawołał do kelnera. Siedział w swoim pokoiku w Przystani i spoglądał w okno. Młody chłopak przyniósł niskoalkoholowe, pszeniczne piwo Grodzickie. Generał je uwielbiał. Podobnie zresztą jak swoją ulubioną restaurację i widok na duży staw. Ciśnienie wróciło do normy.
Nie tylko generał twierdził, że Przystań to miejsce wyjątkowe – w wolne od pracy soboty i niedziele okolica była jedną z najchętniej odwiedzanych. Wiosną 1955 roku – jak podawał „Dziennik Zachodni Wieczór" z 11 i 12 czerwca – parkowe aleje przemierzały tłumy spacerowiczów, a studenci, korzystając ze słonecznej pogody, przygotowywali się do egzaminów. Ale nie tylko aura przyciągała wówczas w te strony. „12 bm. Odbędzie się otwarcie nowego obiektu słońca i sportu. Niespodzianka! Niewątpliwie miła niespodzianka zwłaszcza dla miłośników sportów wodnych – przystań kajakowa. W tej chwili brygady budownicze ZBM prowadzą prace wykończeniowe. Wnętrza pięknej przystani zbudowanej według projektu inż. Cynarskiego są gotowe" – pisał autor artykułu. Wyliczył też, że na pierwszy rejs przygotowano 30 kajaków, osiem kajaków wyczynowych jednoosobowych. dziesięć wyczynowych dwuosobowych, dziesięć rowerków wodnych, a dla wybitnych wilków morskich trzy wyścigowe żaglówki „Finy" Sprzętu było dużo, z wypożyczaniem nie było problemu. Zresztą Ziętek dbał o to, aby ośrodkiem sportów wodnych opiekowali się sprawdzeni fachowcy, marynarze i żeglarze.
Sztandarowy obiekt w sercu parku
Przystań była – obok Planetarium Śląskiego, tanecznych kręgów i Kamiennego Kasztela - jednym z pierwszych obiektów, które powstały w WPKiW. Wybudowano ją w socrealizmie, ale nie było w niej nachalnych cech tego okresu. Architekci są pod dużym wrażeniem integralnego połączenia ze stawem i przeszklonej sali konsumpcyjnej, tuż nad wodą. Nic więc dziwnego, że obok Łani i Parkowej (dzisiejszy Marysin Dwór) Przystań była najbardziej sztandarowym obiektem parku. I to nie tylko na bale sylwestrowe, studniówki i huczne urodziny. Przyjmowano w niej przedstawicieli najwyższych władz państwowych, zagraniczne delegacje, a nawet... kosmonautów. To właśnie w okolicy restauracji organizowano koncerty i słynne święta "Trybuny Robotniczej". Podczas jednej z takich imprez po stawie pływał drewniany "Opty", a właściciel jachtu Leonid Teliga opowiadał o tym, jak opłynął nim Ziemię. Częstym gościem bywał też Edward Gierek, bawili się w niej także znani z wojaży poza okołoziemską orbitą: Mirosław Hermaszewski, Walentina Tierieszkowa i Walerij Bykowski. Jerzy Kaczmarczyk, który w parku pracował od 1966 do 2004 roku w związku ze sprawowaną funkcją w restauracji bywał nawet kilka razy dziennie. Zapytany o fenomen i przyczynę popularności Przystani, odpowiada bez wahania. – To był pierwszy tak klasowy obiekt w tym parku – podkreśla. – Jego magia poległa głównie na tym, że był wielofunkcyjny i idealnie położony: w samym sercu WPKiW, nad pięknym stawem.
To tam była dyrekcja
Na początku funkcja restauracyjna nie była najważniejszą w Przystani – w budynku była m.in. świetlica, czytelnia, a nawet sala ping- pongowa. W piwnicy mieściły się hangary, w których chowano sprzęt wodny. Najważniejsze pomieszczenia były jednak na piętrze. – Mało kto pamięta, że w pierwszych latach funkcjonowanie parku właśnie tam była dyrekcja – wspomina Kaczmarczyk. - Swoje biura mieli tam dyrektorzy naczelny i zielni. Dział techniczny mieścił się w nieistniejącej już wieży na Stadionie Śląskim. Budynek tętnił życiem. Była w nim też centrala telefoniczna – mówi. Z czasem największą renomę zyskiwała restauracja. Podawaną tam śląską kuchnią zachwycali się dyplomaci i zagraniczni goście. Pyszne rolady, kaczki, modro kapusta, żymloki, tatary, żur i rosół cieszyły się ogromną popularnością. Renomę zdobyły też wyroby cukiernicze: torty, ciasta, kawy, później lody. – Asortyment był pełny. Warto pamiętać, że za całą gastronomię w parku odpowiadały Chorzowskie Zakłady Gastronomiczne. A Przystań zawsze była traktowana wyjątkowo – twierdzi Kaczmarczyk.
Najlepsze czasy
W Przystani generał Ziętek miał specjalną salę, w której przyjmował gości. Właśnie tam najchętniej prowadził trudne rozmowy. Karty dań używał wówczas, jak oręża – udobruchiwał nią rozmówców. To były najlepsze czasy restauracji: po stawie pływał statek, na tarasie całe rodziny jadły lody, przy restauracji spacerowali zakochani. Czasem odbywały się koncerty i zabawy taneczne. Sielanka skończyła się w połowie lat 90. – Wtedy zabrakło pieniędzy na park. Zaczęły się problemy i restaurację trzeba było zamknąć. Do dawnej świetności na razie nie wróciła – zawiesza głos pan Jerzy. – Ten piękny obiekt na pewno zasługuje na to, aby otworzyć go na nowo.
O ponownym otwarciu Przystani i planach dzierżawcy napiszemy w styczniowym numerze Gazety Parkowej.
Pod kotwicą Teligi
Z Ireną Fugalewicz, jedną z członkiń komitetu budowy Wojewódzkiego Parku Kultury i Wypoczynku
Słynne posiedzenia waszego komitetu odbywały się właśnie w Przystani. Jak wspomina pani tamte spotkania?
Na dzisiejsze standardy to były bardzo dobrze i elegancko wydane obiady. Podawano tatary, żymloki, a na koniec gicz cielęca. Generał Ziętek bardzo dbał o szczegóły. Na co dzień w restauracji aż takich frykasów nie podawano - na stołach królowały kotlety po wiedeńsku i bryzol z pieczarkami. Przystań nie była drogą restauracją. Zwykłych mieszkańców stać było, aby się tam stołować.
Ale lokal, jak na owe czasy, był podobno bardzo ekskluzywny...
Ludzie chodzili w to miejsce jeszcze przed powstaniem parku. Stał tam barak, spędzało się w nim weekendy. O budowie zdecydowano już po pracach nad stawem. Powstały mostki i tor do wyścigów kajakowych. Sama Przystań była bardzo ciekawa. Wrażenie robiła przeszklona sala, płaskorzeźby i mozaika o tematyce morskiej. Widać było, że architekci i wykonawcy do pracy podeszli z ogromną starannością.
I ludzie to doceniali?
Oczywiście. Zwłaszcza, że przy restauracji odbywały się kiermasze książek i dancingi. Tłumy bywały na tarasie przy Przystani na pysznych lodach. W samym obiekcie często jadali ówcześni celebryci. Zresztą jedna z pamiątek po takich wizytach można podziwiać do dziś: po lewej stronie przy wejściu do Przystani stoi kotwica z jachtu „Opty" Leonida Teligi.