Wiadomości z Chorzowa

Wspomnienie o Gerardzie Cieśliku. Legendarny zawodnik Ruchu Chorzów zmarł 9 lat temu

  • Dodano: 2022-11-03 17:45

3 listopada 2013 roku – ta data jest jedną z najsmutniejszych dla każdego kibica Ruchu Chorzów i samego klubu. Tego dnia w wieku 86 lat odszedł Gerard Cieślik – niekwestionowana legenda Niebieskich i śląskiej piłki.

Nie ma chyba w Chorzowie osoby, która nie wie kim był Gerard Cieślik (a nawet, jeśli jest to lepiej się do tego nie przyznawać). Urodzony 29 kwietnia 1927 roku w Hajdukach Wielkich napastnik wraz z Ruchem Chorzów wywalczył trzykrotnie pod rząd – w 1951, 1952, 1953 roku – Mistrzostwo Polski, a także dwukrotnie Wicemistrzostwo kraju (1950, 1956) i Puchar Polski w 1951 roku. Dwukrotnie był królem strzelców I ligi w sezonach 1952 i 1953.

Kapitan Reprezentacji Polski, z którą wziął udział w Letnich Igrzyskach Olimpijskich w Helsinkach w 1952 roku, autor dwóch pamiętnych bramek w uchodzącym do dziś za kultowy meczu ze Związkiem Radzieckim na Stadionie Śląskim w 1957 roku.

Piłkarz 50-lecia Polskiego Związku Piłki Nożnej w plebiscycie zorganizowanym przez tygodnik Piłka Nożna w 1969 roku, Honorowy Członek Polskiego Związku Piłki Nożnej, Honorowy Obywatel Chorzowa w 2000 roku, członek Klubu Wybitnego Reprezentanta i z dorobkiem 168 goli Klubu 100, odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski – lista zasług i nagród Gerarda Cieślika praktycznie się nie kończy.

Takiego sportowca i człowieka ciężko spotkać w dzisiejszych czasach. Wirtuoz futbolu, wspaniały strzelec, wzór przywiązania do barw klubowych, do swojego regionu i miasta. Skromny, życzliwy człowiek, wspaniały mąż i ojciec, wychowawca młodzieży. Dla Ruchu był więcej niż Symbolem. Z klubem związany był „od zawsze” do samego końca – czytamy we wpisie wspomnieniowym na stronie Ruchu Chorzów.

Gerard Cieślik stał się Legendą za życia

Przez 14 lat w barwach chorzowskiego zespołu rozegrał 237 meczów w najwyższej klasie rozgrywkowej, w których zdobył aż 168 bramek. Jest najlepszym strzelcem w dziejach klubu, wyprzedzając m.in. swoich idoli z dzieciństwa – Teodora Peterka i Ernesta Wilimowskiego. 168 ligowych trafień daje mu trzecie miejsce wśród najskuteczniejszych graczy w historii polskiej ekstraklasy.

Szybko stał się idolem i to nie tylko Ślązaków. Niesamowita gra i bramki strzelane jedna po drugiej nie mogły nie zwrócić uwagi innych klubów na postać „Gienka”. Otrzymywał propozycje z wielu klubów, m.in. Łódzkiego Klubu Sportowego, który oferował pieniądze i trzypokojowe mieszkanie. Przejąć Cieślika chciał również szkocki Aberdeen, Stal Sosnowiec, kluby belgijskie i amerykańskie. On jednak – wierny miastu, klubowi i rodzinie – nie wyobrażał sobie mieszkać i pracować poza Chorzowem.

W 1947 roku zadebiutował w reprezentacji Polski, dla której zagrał w sumie 45 meczów i strzelił 27 goli, w tym dwa pamiętne w meczu ze Związkiem Radzieckim. Legendarny bramkarz ZSRR Lew Jaszyn nie dał rady „Gienkowi”. Po spotkaniu Cieślik został wyniesiony na rękach z boiska przez kolegów z drużyny i szczęśliwych kibiców. Skrót tego spotkania można dziś obejrzeć w jednym z epizodów Polskiej Kroniki Filmowej.

„Gienek” odznaczał się postawą, z której powinni brać przykład młodzi piłkarze

Do końca podkreślał, że nie lubi być nazywany legendą i twierdził, że „bez kolegów z drużyny byłby nikim”. Skromny, cichy, uczynny i życzliwy – takim go zapamiętano. Budził powszechny szacunek i sympatię, a w dodatku nie miał skłonności do egocentryzmu i nie wywyższał się dokonaniami czy popularnością.

Na gruncie towarzyskim był przesympatyczny i lubił dowcipkować, chociaż nie był człowiekiem zbyt wylewnym. Lubił się pośmiać z dobrego „wica”, wręcz uwielbiał żart sytuacyjny. Podłapywał komiczne sytuacje, ale uważał, że dowcip tylko wtedy jest dobry, jeśli jego obiekt sam się z niego śmieje – opowiada Antoni Piechniczek.

Do śmierci w 2013 roku (zmarł w szpitalu przy ul. Strzelców Bytomskich w Chorzowie) starał się uczestniczyć w niemal każdym spotkaniu Ruchu Chorzów na Cichej, a sukcesy macierzystej drużyny były dla niego wielkim szczęściem.

Ciągle staram się chodzić na mecze mojej ukochanej drużyny, ale jak są późno, to wolę je oglądać w telewizji. Zresztą w domu czuję się, jakbym był na Cichej. Otacza mnie całe mnóstwo pamiątek. Mam takie zdjęcie zespołu Ruchu zrobione tuż po wojnie. Tak sobie je oglądam i widzę, że z tej ekipy już tylko ja chodzę po tym świecie. Wszyscy moi koledzy poszli do nieba – powiedział w jednym z ostatnich wywiadów.

Dodaj komentarz

chcę otrzymać bezpłatny newsletter portalu mojChorzow.pl.

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu.
Wydawca portalu nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Czytaj również