Prezydent Andrzej Duda ogłosił datę wyborów do parlamentu. Zrobił to w zasadzie w ostatnim możliwym momencie, a dzień głosowania wybrał najwcześniejszy możliwy, drastycznie skracając w ten sposób czas, jaki ugrupowania polityczne mają na zarejestrowanie komitetów wyborczych i zebranie niezbędnych podpisów. Dla ugrupowania rządzącego i koalicji opozycyjnej zrzeszonej wokół Platformy Obywatelskiej to nie problem – stabilne i zaprawione w boju struktury największych ugrupowań bez problemu poradzą sobie z tym wyzwaniem. Jest to natomiast twardy orzech do zgryzienia dla mniejszych graczy, którym tego czasu na spełnienie formalnych wymogów może nie wystarczyć. Już taka prosta zagrywka polityczna daje świetny obraz polskie polityki, pełnej oficjalnych sztuczek i pragmatycznego cwaniactwa.
Wczesny termin wyborów to kłopot dla mniejszych ugrupowań
Mniejsze i gorzej zorganizowane ugrupowania będą musiały wytężyć siły, żeby sprostać formalnym wymaganiom i 13 października stanąć w szranki z dużymi, politycznymi graczami. Pierwsza runda już się rozpoczęła – do 24 sierpnia należy zarejestrować komitety wyborcze. Następnie do 3 września komitety mają czas, aby złożyć minimum 105 tysięcy podpisów pod listami kandydatów – dla takich ugrupowań jak Zjednoczona Prawica czy Koalicja Obywatelska, a nawet dla chylącego się ku upadkowi PSL, zebranie wymaganych podpisów nie będzie problemem. Dla pozostałych jest to nie lada wyzwanie, któremu zapewne sprostają, ale które wymusi koncentrację nie na zażartej kampanii wyborczej, ale na formalnościach.
O tym, że zebranie podpisów może być zadaniem zbyt trudnym, może świadczyć ostatni karkołomny sojusz Pawła Kukiza z ludowcami. Lider Kukiz 15 z rozbrajającą szczerością przyznał, że wchodzi w koalicję z Polskim Stronnictwem Ludowym, bo sam nie jest w stanie zebrać wymaganej ilości podpisów – to najlepiej świadczy o tym, jaką drogą do politycznego upadku przeszedł szef ruchu, który u swoich podstaw przez lata stawiał walkę z betonowym systemem, bo czy jest nad Wisłą ugrupowanie bardziej betonowe, niż PSL? Ale o sytuacji politycznej ruchu Kukiz 15 będzie można przeczytać w drugiej części.
A jak na tą chwilę wygląda polityczny krajobraz w roku wyborczym?
Prawo i Sprawiedliwość póki co spokojnie idzie po zwycięstwo
Kolejne sondaże pokazują raz rosnąca, raz malejącą przewagę rządzącego ugrupowania. Nikt rozsądny raczej nie daje tym badaniom większej wiary, bo przedstawiona w nich kalkulacja sił zazwyczaj daleko odbiega od tak zwanego błędu statystycznego. Natomiast swoistym barometrem, który stosunkowo niedawno wskazał jakie są faktyczne nastroje społeczne, były wiosenne wybory do europarlamentu. Po zdobyciu 45,38% głosów w majowych wyborach, do tego przy rekordowej frekwencji wynoszącej 45,68%, PiS bez większych obaw wyczekuje 13 października. Złośliwi twierdzą nawet, że dla własnego dobra partia Jarosława Kaczyńskiego powinna powstrzymać się od kampanii wyborczej i pozostawić ją opozycji, wtedy lepiej na tym wyjdzie – jak widać ta złośliwość skierowane jest w tym przypadku w obie strony.
Z naszego, śląskiego punktu widzenia, na pewno istotny jest fakt, że jedynką PiS w naszym regionie będzie premier Mateusz Morawiecki. Ugrupowanie rządzące, które w większych ośrodkach miejskich zazwyczaj ma „pod górkę” tym razem zdecydowanie stawia na Śląsk i to, że chce tutaj zdobyć rząd dusz jest do bólu oczywiste. Polityczna wierchuszka raz po raz odwiedza kolejne śląskie miasta – a to premier w Zabrzu, a to prezydent w Świętochłowicach, Chorzowie a nawet w Sosnowcu. Nawet minister obrony narodowej pofatygował się do Katowic, żeby oznajmić, że w tym roku wyjątkowo defilada z okazji święta Wojska Polskiego odbędzie się w stolicy Górnego Śląska. A teraz, podczas pisania tego tekstu, okazuje się, że Mateusz Morawiecki odwiedza rudzki Dom Seniora. Dobry wynik na Śląsku jest więc dla Jarosława Kaczyńskiego i jego ugrupowania bardzo ważny – pytanie tylko, czy oprócz wyniku liczy się również region, o którym ostatnio tak wiele mówią. Czy rządzące ugrupowanie faktycznie zdobędzie zaufanie Ślązaków? O tym przekonamy się dopiero w październiku.
Natomiast w szerszej, ogólnopolskiej perspektywie PiS ma silny argument w ręku, a mianowicie "socjalizm". Nazywanie PiS ugrupowaniem prawicowym jest mocnym nadużyciem, bo być może ideologicznie są oni przywiązani do wartości konserwatywnych i chrześcijańskich, to jednak poglądy na gospodarkę mają zgoła lewicowe. Kolejne programy rozdawnicze umacniają pozycję ugrupowania rządzącego, ale chociaż wielu może się taka polityka nie podobać, to jedno trzeba partii Jarosława Kaczyńskiego przyznać – mają przynajmniej jakiś program.
PiS po wiosennych wyborach póki co spokojnie kroczy po zwycięstwo, ale mamy dopiero początek kampanii wyborczej, a to przecież okres, w którym wystawia się największe, polityczne działa. Na jaw wychodzą afery i sprawy dotąd zamiatane pod dywan, jeżeli więc partia rządząca ma jakieś trupy w szafie, to być może zaczną one teraz wypadać. Co prawda trudno sobie wyobrazić aferę, która przekręciłaby polityczną wajchę na stronę opozycji i spowodowała przegraną PiS w jesiennych wyborach, ale jeżeli coś w polskiej polityce jest pewne, to na pewno to, że niczego nie można wykluczyć.
Koalicja Obywatelska pod przewodnictwem Grzegorza Schetyny
Z kolei Platforma Obywatelska podobno też ma program, ale jak zapowiedział Grzegorz Schetyna, ujawni go dopiero po wyborach. Takie postawienie sprawy to prawdziwy unikat na skalę światową – i znów złośliwi mogliby powiedzieć, że owszem, na PO zagłosują, ale też dopiero po wyborach.
Platforma Obywatelska, która niewątpliwie stanowi trzon Koalicji Obywatelskiej, zawsze miała na Śląsku mocną pozycję. Pytanie, czy w nadchodzących wyborach ta tendencja zostanie utrzymana? Od ostatnich wyborów parlamentarnych zmieniło się bardzo wiele, a ugrupowanie Grzegorza Schetyny miota się okrutnie, próbując wykrzesać z siebie jakiś ideologiczny filar, którym można by przekonać do siebie jak najwięcej Polaków. Po oderwaniu od władzy PO kreowała kolejne inicjatywy wojujące z „państwem PiS”, a to o demokrację, a to o wolne sady – wszystko na nic. Wizerunek, jaki przylgnął do KO po wiosennych wyborach, jest tak rozmamłany i pełen nieścisłości, że trudno tam doszukać się jakiegoś sensownego kierunku, w jakim miałaby być kierowana Polska po ewentualnej wygranej opozycji w wyborach parlamentarnych Anno Domini 2019.
Brak programu, brak spójności, brak konsekwencji, nieudany, wiosenny marsz ramię w ramię z PSL, SLD a nawet z Zielonymi, krytykowanie PiS-u za rozdawnictwo z jednej strony, a deklarowanie większego rozdawnictwa z drugiej. Wszystko to oparte na polaryzacji, w której KO to postęp i Europa, a PiS to średniowiecze i zaścianek. To zdumiewające, ale po czterech latach absolutnego, politycznego zniedołężnienia, Platforma Obywatelska et consortes nadal wali w ten sam bęben antypisu, który jak dotąd pcha ich w stronę przepaści i raczej nie spędza snu z powiek Jarosława Kaczyńskiego.
Polsce na pewno potrzebna jest silna opozycja, która deptałaby rządzącym po piętach i pilnowała interesów przeciętnego Kowalskiego, problem polega na tym, że raczej się jej po najbliższych wyborach nie doczekamy.
W kolejnej części: upadek Pawła Kukiza, rozpad Konfederacji, jesień Biedronia i drugi oddech komunistów.